wtorek, 5 marca 2013

Orzech zwany Miskiem

Nie no pieknie! Moja frekwencja publikowania nowych postow wyklucza nazywanie tego oto tworu blogiem - raz na pol roku?! To juz malzenstwo z wiekowym stazem o wiele czesciej raczy sie rzeczywistoscia z reklam Durex... no coz... W zasadzie nawet nie powinnam probowac sie wytlumaczyc wiec napisze co u nas nowego - choc wlasciwie to jest to juz stare.

Nie wiem czy pamietaja to nawet najstarsi gorale, ale wrzesien byl dla nas (malza i mla) nerwowym i dosc dziwnym okresem. Ja bylam totalnie oslabiona i zupelnie nie w sosie, a ponadto walczylam z omdleniami i zawrotami glowy. Wszystko to nie wrozylo dobrze wiec zapisano mnie na wizyte do neurologa... do ktorej nie doszlo, bo okazalo sie, ze to wszystko wina....

Miska!

O tak! O tym, ze jestem w ciazy dowiedzialam sie bedac w 9 tygodniu! Ani malz ani ja nie chcielismy wierzyc w sikancowe testy. Badanie krwi tez wydalo sie byc niewystarczajace. Nawet bijace na monitorze USG serducho nas nie przekonalo, bo ostatecznie TYLE problemow i perturbacji z zajsciem w ciaze z Luska i Tosia, a do tego TYLE staran zeby teraz nie zaskoczyc. A tu prosze! Misiek okazal sie byc absolutna jednostka uderzeniowa GROMu, Delta Force, Seals, Mosadu oraz MacGyvera w jednym... Natura lubi platac figle.. OJ TAK!

Takze teraz zamykamy piekne 2 trymestry i odliczamy dni do 3 czerwca.

Na szczescie ta ciaza przebiega absolutnie bezproblemowo i bezsresowo... No! wykluczajac oczywiscie ostatnie perturbacje z zakrzepica. Oh! Jak ja lubie swoje popieprzone jestestwo.

czwartek, 6 września 2012

pieprz sie Delmo!

Czasami macierzyństwo bywa pułapką. Wiem, jak to brzmi. Wszystkie "Matki Polki" najchetniej zakułyby mnie w dyby i wychłosały seria wyzwisk... Trudno!

Prawda jest taka, ze wszycy wokół ćwierkaja, jaka to ciąża/macierzynstwo jest cudowne, jak sie można czuć spełnionym itp. itd... Każda "mądra" maluje przed nami piekny obraz, na ktorym kupki pachną jak Coco Chanel, dziecko, gdy płacze, ma głos jak chór Poznańskich Słowików, na stole zawsze gorący obiad, a w piekarniku pachnąca szarlotka. My zas jesteśmy fit, zawsze dobrze uczesne i uśmiechnięte...

A potem przychodzi rzeczywistość i okazuje sie, ze nic się nie zgadza z opisem, bo i owszem cudownie jest być matką, ale bynajmniej nie wyglada to tak jak nam to pieknie sprzedano. Tu zaczyna sie kryzys, bo wkoncu jesli moje dzieci dra sie tak, ze czasem mam ochote wyjść z domu, zamknąć za soba drzwi i zapomnieć, gdzie mieszkam to znaczy, że jestem ZŁĄ MATKĄ. Obiad to tylko od świeta - jestem zła zona... Sterta prania lezy juz 4 tydzien nieuprasowana - kiepska zona... dzieci 20 min dluzej przetrzymane z kupa w majtkach - zla matka... itp. itd... Jednym słowem: "Nie sprawdzasz sie w najbardziej podstawowej (do Szanownych Pan Feministek: bynajmniej nie chodzi mi o jedyna, tylko o tą zaprogramowana przez nature) funkcji kobiety"... Ah! Czy dodalam, jak to cudownie jest uslyszec takie slowa od swojej Mamy?

Ja ten najgorszy okres mam juz za soba. Nawet jestem w stanie zjesc cos w ciagu dnia, posprzatac, pogrzebac w necie, ugotowac itp. (taaaak powoli zaczynam byc reklamowa mama/zona). Choc i teraz od czasu do czasu Luska potrafi mi podniesc cisnienie (skubana lapie fazy placzu w ktorych zmusza sie do kaszlu/wymiotowanie - w tym tygodniu juz 3 razy mylam podloge, bo sie okazuje, ze od gornie mam zabronione wychodzenie do toalety - lek separacyjny :| ) Uwazam jednak, ze powinno sie zacząc porzadnie przygotowywać kobiety do roli matki. Przestać krytykować kazda kobitę, której dziecko drze sie w supermarkecie. Przestać krzywo patrzec, gdy matka jest troche zaniedbana. Najważniejsze przestac sprzedawac nam ten marketingowy chlam, bo w realu nie przyjdzie do mnie Delma zrobić mi kanapki czy tez Zygi, zeby zrobić pranie!

O!

A teraz pojde grzecznie zrobic obiad dla siebie i lasek, umyc podloge.... generalnie spowrotem przykuc sie do lancucha w kuchni ;)


wtorek, 4 września 2012

"La Divina Commedia"

Wrocilam. Mam nadzieję, że to juz na dobre.

Długo sie nie odzywałam, ale powodow bylo wiele. O matko! właśnie zauważyłam, że ostatni post jest kolkowy, co oznacza, że naprawde nie było mnie tu przez całe tysiaclecia.

Zeby sie zbytnie nie rozpisywac powiem tylko, że przez ten czas przeszliśmy przez piekło i z powrotem.
(Kto ma siły i cierpliwość niech czyta szczegółowa historię)

W lutym (14-tego) wylądowaliśmy z Malutką w szpitalu na hospitalizacji - dlaczego? Mała Tosia od ponad miesiąca nie spała po nocach tylko non stop się darła-  Tak, tak! Nie płakała- darła się i nikt nie wiedział dlaczego. Pediatra mowiła, ze to z winy serca, a kardiolog, że to musi byc cos innego, a najpewniej układ trawienny. Tak kazdy przerzucał piłeczkę na druga stronę, a dziecko wciąż cierpiało. Ja zas chodziłam jak zombie (godzina snu dziennie przez ponad miesiac to niewiele). Męczyła mnie poważna depresa oraz rozstroj nerwowy. Na twarzy, rekach i nogach miałam po kilka siniakow, bo ze zmęczenia nie byłam w stanie utrzymać sie na nogach i co chwila sie przewracałam uderzając o coś. Ostatecznie ktoregos dnia o 4 rano powiedziałam, ze tak dalej nie mogę. Spakowałam Tosie, obudziłam męża i pojechaliśmy do szpitala. Tam na Malutkiej przeprowadzili kilkanaście testów i stwierdzili, ze niby nic, ale jednak coś. Mala przerzucili na silniejsze leki na sercowe i juz. Przy okazji otarliśmy się o absolutnie niekompetentną gastrolożke, która wymyślila nam alergie pokarmowa, zasądzila gastrostomie (to takie karmienie przez rurke prosto do żołądka) oraz kupno mleka dla dzieci z BARDZO POWAZNA (nie takie zwykle na alergie) alergie pokarmowa - cena 60 EUR za mala puszeczke. Toska za nic nie chciala tego jesc. Wiec moje zycie znow bylo koszmarem - karmilam Małą co 30min po 10ml przy strasznym płaczu jej i moim. Po tygodniu zapasów z Tosia i wizycie kontrolnej u tej szarlatanki zakomunikowałam męzowi, ze mam dość tych wszystkich lekarzy. Sama lepiej sobie poradze. Poszłam do apteki kupiłam zwykłe mleko antyrefluksowe i juz. Tosia jadła jak trzeba (jej spaniowa rutyna poprawila sie znacznie po szpitalu wiec pewnie pomogly leki na serce)

Od tego czasu jakos nam to wszystko szlo...

do czasu... w kwietniu wraz z nasza pediatra zuwazylismy, ze Luska jakos dziwnie i nienaturalnie usztywnia lapke, wyginajac ja przy tym do tyłu. Tak oto zawitalismy do neurologa. Ten stwierdził dystonie i  zalecił rezonans magnetyczny (celem wykluczenia ew. zmian patologicznych w mózgu). Lusia widać lubi nam płatać figle, bo zaraz po MRI zaczęła normalnie trzymać łapke, a i samo badanie wyszło w porzadku.

Oczywiście nie należy zapominać, ze pomiedzy tym wszystkim mieliśmy bieganine zwiazaną z Tosiowym serduchem, a ponadtoodliczalismy dni do operacji. Ta miała miejsce 5 lipca. Najgorszy dzień w moim zyciu. Operacja (na otwartym sercu oczywiscie) miała trwać 6 godzin a trwała 10. Czas nigdy się nie dlużył tak bardzo. Okazało się, że mała miała bardzo zła reakcje na by-pass (wszystkie dzieci do jakiegośtam stopnia maja, ale Tosia przebiła wszelkie dopuszczalne normy) - stąd te dodatkowe 4h. Tak biedna spuchła (a puchną wszytkie organy - serce, mozg, nerki, jelitka - WSZYSTKO), ze nie mogli jej zszyc wiec czekali, az zadziałają leki i troche zejdzie jej ta opuchlizna. Gdy o 19.00 (operacja zaczęła sie o 7.30) mogliśmy ja w końcu zobaczyć...cóż...pomijam respirator, wszelkie rurki od kroplowek, lekow czy tez te od dializy otrzewnowej... (na samo wspomnienie chce mi sie płakać)... Mała była tak spuchnięta, ze nie dało sie odróżnic, gdzie ma nos, usta, oczy, szyje...- taki mały balonik, a do tego na CAŁYM ciele krwiste wybroczyny. My i tak w jakimś stopniu byliśmy szczęśliwi, bo wiedzieliśmy, ze to już koniec problemow, że tylko 10 dni (tyle planowo miała zostać w szpitalu) i wracamy wszyscy do domu.... Taaaa... 7 dni to Mała była pod pełną narkozą, bo opuchlizna zamiast jej zchodzić sie rozwijała, do tego przypałetało sie zapalenie oraz (jak sie dowidzieliśmy już przy wyjściu z OIOMu) krwotok wewnętrzny do jamy brzusznej. W sumie w szpitalu byliśmy przez 20 dni. Ostatni tydzień mogłam być już z Tosieńką razem na sali, ale i to nie było przyjemne przeżycie. Mała popadła w apatie - calymi dniami nawet nie ruszyła rączką, nie uśmiechneła sie, do tego był okropnie przerażona. Nie dała sie dotknąć, zmienić sobie pieluszki (aha! nawiasem mowiac seria antybiotykow ktorą brala totalnie zniszczyla jej pupke - wyobraźcie sobie takie opażenie z bąblami z ktorych leje sie osocze), a do tego nie chciała jeść (to był warunek wypisu, ze szpitala). Tak oto przez 3 dni non stop nosiłam ja na rękach, przytulałam, spiewałam, głaskałam... co tylko się dało, żeby jako tako poczuła sie bezpiecznie. Ostatecznie dostaliśmy wypis do domu :). Myślałam, ze Tosia bedzie dochodzić do siebie ze 2 miesiące, a tu niespodzianka! Tylko co zobaczyła Lusie od razu się uśmiechneła. Następnego dnia zaczeła jeść jak szalona, a po 3 dniach zachowywała sie tak jakby nigdy nic sie nie wydarzyło.
Mała od wyjścia ze szpitala przytyła juz pół kilo (WOW! tyle to w okresie przedoperacyjnym przybierała w ok. 3 miesiące). Bardzo ożyła, zasypia bez problemu - generalnie jak nie nasza Tosia.

Teraz tylko czekaja nas regularne wizyty kontrolne u kardiologa oraz u neurologa. Okazuje sie, że (nieco pominięty - w informowaniu nas -  przez lekarzy) krwotok do jamy brzusznej moze być bardzo niebezpieczny równiez pod względem neurologicznym. Ponadto Tosiaczek juz i tak przez problemy z sercem i dlugie pobyty w szpitalu byla zacofana w rozwoju wiec będzie teraz potrzebowala nieco pomocy fizykoterapeuty itp.... Ale najważniejsze (jak to okresil neurolog) musi najpier odpoczac i nieco przytyc, bo jest chuchro - ma 10 miesięcy, a waży 6300.

Luska zas szalej totalny. Fakt! Nie wstaje jeszcze- na szczescie, ale swiruje i rozrabia na calego.

A u nas (mnie i małza) kłopoty w raju. Nie wiem, czy to wypalenie się, czy też u mnie wciaż wizytuje stara przyjaciólka depresja, a mąż jest juz wszytskim wykończony... nie wiem... ale nie bardzo ciekawie sie między nami układa. Nie kłócimy sie, nie krzyczymy - nic z tych rzeczy. Zwyczajnie brak iskry, brak usmiechu... apatia...Wydaje mi sie, ze bardzo nas wykończyły te ostatnie 2 lata.... Zobaczymy...

wtorek, 20 grudnia 2011

sparing z kolka

Zdaje sie, ze udalo mi sie zapanowac nad kolka tj. wpisalam ja w codzienna rutyne - mniej wiecej w ten sposob:
11.00-15.30 (dziwnym trafem nasza kolka przebukowala sie na poranne godziny) lamiemy sobie kregoslup i uszkadzamy sluch :)
ok. 21.00-22.00 goodzinna powtorka porannej audycji

W sumie to nie narzekam. Oczywiscie wolalabym zeby moje cory nie cierpialy, ale wiem, ze to niedlugo minie i po swietach przyjedzie moja mama zeby mnie nie co kolkowo odciazyc. Poki co mam solowe z kolka w stereo, a w moim narozniku wsparcie ze strony INFACOLICu, suszarki do wlosow, CD z dzwiekami suszarki (troche psychodelicznie sie przy tym spi, ale laskom pomaga) oraz goracego zelowego okladu :)

środa, 7 grudnia 2011

wtorek, 6 grudnia 2011

Ukradziony czas


24h to za malo!

Dziewczyny wszystko u nas gra :) Mala po 3 tygodniowych wczasach w inkubatorze wkoncu dobila do naszej gromadki teraz wsje wariacje leca w stereo. W sumie dajemy rade, ale plyta pt."Kolka" jest gwozdziem do trumny. W mono dalo sie tego sluchac, ale w stereo lamie serce.

Generalnie nie mamy czasu podrapac w pupe, ale jest fajnie - takie niekonczace sie swieta bozego narodzenia :)

Imiona lasek to Walentyna i Antonia, ale ktore dla ktorej jeszcze nie wiemy wiec zwane sa w domu Cinka-Cielecinka vel. Posikanka (ta po lewej czyli Duza) oraz Sinka-Wieprzowinka vel. Sralka (ta po prawej czyli Mala)

Z braku czasu przerzuce sie chwilowo na Twittera wiec jak ktos chce to polecam - standardowo Fasolowa_Wojna

piątek, 4 listopada 2011

Male sukcesy i smutki

Hurra! Po 24h walce z glupia pompka do mleka Aventu, ktora wyciskala mleko wszedzie tylko nie do butelki raniac przy tym moje Male Rodzinne Farmy, udalo mi sie przy pomocy Medeli wyskubac moj pierwszy posilek dla lasek :).
Podzialam jeszcze o 3, 7 i 11 rano i polece do duzej dac jej pierwsza dawke mamowych antycial.
Mala niestety dzis zwymiotowala wiec spowrotem jest na kroplowce i dodatkowo antybiotyku.. byc moze jutro znow bedzie ciagnac mleko :)

Teskni mi sie do nich okrutnie. Poniewaz leza na wczesniakach widze je tylko 3 razy dziennie po pol godziny :‘(